Ostatnim razem kiedy
chciałam poruszyć ten temat na blogu miałam za dużo różnych spraw na głowie.
Głównie chodziło wtedy o przeprowadzkę do "swojego" mieszkania i
usamodzielnienia się.
Odkąd jestem na
swoim minął miesiąc. Sporo rzeczy już
zrobiłam, dużo więcej jest jednak przede mną. Mam wrażenie, że najgorsze jest
już za mną. Cały ten bajzel, przewożenie rzeczy z jednego mieszkania do
drugiego, przyzwyczajanie się do nowego miejsca i obsesyjne myślenie czy wszytko będzie w porządku. Jak na razie nie jest źle, jako tako sypiam, do mieszkania dalej się przyzwyczajam, co chwila coś zmieniam, przekładam, wpadam na nowe pomysły. Poznaje sąsiadów i spędzam z nimi całkiem fajne wieczory w ogródku pod blokiem. Poznaje ich historie, a oni poznają moją. I nie spodziewając się tego wcale, to super, gdy po męczącym dniu mogę usiąść w spokoju na ławce i pogadać z kimś kto jest zupełnie nowy w moim życiu.
W ostatnich dniach
coraz częściej myślę o organizacji. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, że
miałam bardzo pracowity tydzień. Wiecie jak to jest : praca, dom, zakupy i cała
reszta. Nie ma kiedy się porządnie wyspać nie wspominając już o jakimkolwiek
relaksie. Podczas ostatniego tygodnia zobaczyłam jak szybko całkiem dobrze
posprzątane mieszkanie można doprowadzić do takiego stanu, że sama się
zastanawiam czy przypadkiem nie wybuchł żaden granat pod moją nieobecność. Przykrym faktem jest to, że moje obawy się
potwierdziły.
JESTEM BAŁAGANIARĄ!
I to normalnie taka
do kwadratu.
Okej, żeby nie było
zawsze starałam się swoje bałaganiarstwo tłumaczyć tym, że to czego będę
potrzebować i tak znajdę bez problemu. Problem się robił kiedy nie mogłam tego
znaleźć. Niestety przy nadmiarze
obowiązków jakimi w moim wypadku jest praca, zakupy i ogarnięcie całej reszty,
doszło do tego, że sprzątanie to ostatnie o czym myślałam. Marzyłam o chwili
spokoju i o tym, żeby ktoś za mnie zrobił obiad. Opadłam z sił i jechałam na rezerwie. Długo
się tak nie da, na całe szczęście już trochę się doładowałam.
Kilka dni temu po
wielkich trudach w pracy postanowiłam nie dawać mojemu lenistwu pola do popisu
i po pracy zabrałam się za szafkę z ciuchami. I szczerze Wam powiem, że nie
znoszę tego robić, a jednocześnie uwielbiam. U mnie za każdym razem odbywa się
to następująco. Najpierw jest faza oszołomienia pod tytułem " OMG Ile tego
jest?!?!!" Potem następuje faza ekscytacji: " sto lat szukałam tej
bluzki, tego swetra i tamtych spodni."
Na koniec przychodzi moment na fazę o nazwie " błagam niech to się
w końcu skończy".
Nie prawda było by
gdybym napisała ze nie jestem z siebie zadowolona. Jestem. I to bardzo. Bo chociaż oczy chciałam podtrzymywać
zapałkami a ramiona na sznurki przymocować do żyrandola to nie zostawiłam
roboty w połowie i dokończyłam to co zaczęłam.
Napawa mnie to dumą z samej siebie, bo mam mentalność do tego, że
zacznie coś i zostawię w połowie albo nawet i w jednej trzeciej, bo mi się
odechciewa jak widzę ile jeszcze przede mną.
JEDNAK...
Zmusiło mnie to do
pewnych przemyśleń. Otóż zawsze podziwiałam osoby które lubią sprzątać, są
dobrze zorganizowane i nie mają problemu z tym, żeby spędzić aktywnie
dzień. Ja zawsze musiałam o to walczyć.
Postanowiłam, że i
tym razem spróbuję kolejny raz. Wiecie wrzesień to całkiem dobra pora za
wprowadzanie zmian, większa motywacja po wakacjach i te sprawy. Problem jest tylko jeden. Za żadne skarby
świata nie wiem jak mam się zabrać do tego wszystkiego co chciałabym zmienić.
Wiem tylko, że muszę zacząć od małych kroków, bo ta metoda się sprawdza całkiem
nieźle w moim wypadku a do ogarnięcia
też jest całkiem sporo.
Zabieram się za
siebie i uciekam sprzątać dalej, bo pokój już woła o pomstę do nieba, niestety
jak zrobię jedno to potem przez kilka dni nie robię nic. A samo się nie zrobi!
Dajcie znać jak Wy
sobie radzicie z porządkami, utrzymywanie porządku itd. U mnie utrzymanie
posprzątanego mieszkania graniczy z cudem.