piątek, 27 listopada 2015

Święta - no i co z tego?

Mamy właśnie końcówkę listopada, a co za tym idzie zaraz rozpocznie się grudzień. Miesiąc, w którym teoretycznie śnieg powinien leżeć na chodniku,a my opatuleni po same uszy codziennie rano wychodząc do pracy czy szkoły marudzimy jak bardzo chcemy powrotu lata. I o ile zgadzam się do powrotu lata to jest pewna kwestia, której szczerzę nie znoszę w grudniu. 

ŚWIĘTA.

Na dźwięk tego słowa, mam wrażenie, że ludzie głupieją. Sklepy z resztą też. Już miesiąc przed -czasami nawet jeszcze wcześniej zaczynają się pojawiać pojedyncze, małe chochliki w sklepach, które tworzą świąteczny klimat. Na blogach też można już spotkać „świąteczne listy zakupów”. 

O ile do tych nic nie mam, tak wkurza mnie to, że wszyscy uważają święta za coś „niesamowitego”, bo takie odnoszę wrażenie. Okej, prezenty są fajne, sama lubię je kupować i dostawać, ale ta cała otoczka 12 tradycyjnych potraw, Świętego Mikołaja, dzielenia się opłatkiem, składania życzeń i całej reszty do mnie nie przemawia. Pierogi mogłabym jeść na okrągło, a karpia nie jem odkąd pamiętam. 


U mnie święta tylko przez jakiś czas były miłym wspomnieniem. Gdy byłam dzieckiem. Potem zaczęłam rosnąć, a dorośli przy okazji świąt lali za kołnierz, co czasem kończyło się niezbyt  przyjemną i miłą atmosferą, która powinna być obecna podczas świąt. Myślę, że to właśnie to miało duży wpływ na to, że nie lubię świąt. Nie lubię alkoholu i nie lubię zakrapianych świąt. Kilku innych rzeczy też nie lubię, ale o tym kiedy indziej. 

Spędzanie czasu z najbliższymi jest jak najbardziej w porządku, ale silenie się na uprzejmości i sztuczne uśmiechy w moim wypadku kompletnie odpada. Mam za sobą już kilka świątecznych katastrof i kilka świąt spędzonych, o dziwo bardzo miło i przyjemnie. To akurat tyczy się świąt spędzanych u rodziny mojego byłego partnera.  Święta w mojej rodzinie to zazwyczaj jakaś kompletna klapa. 
Zobaczymy jak będzie w tym roku. 

A tak na marginesie prezenty "bez okazji" sprawiają o WIELE, WIELE WIĘCEJ radości niż te świąteczne. Przynajmniej w moim wypadku.

Jak to jest u Was?
 Dzielcie się ze mną swoimi poglądami w komentarzach :)

Ściskam, Karola. 


sobota, 21 listopada 2015

Weź wdech. Zatrzymaj się.


Mamy XXI w. wszyscy dążymy bądź podążamy za marzeniami, celami. Nieustannie je doganiając albo ścigając, nie patrząc nawet na konsekwencję jakie mogą się zdarzyć po drodze. Pędzimy wszyscy i praktycznie za wszystkim, lecz zadajmy sobie jedno pytanie. 

Czy warto?



W końcu na co drugim blogu można znaleźć teraz coś slow. Slow life, slow food, slow.

 Myślę, że w tym chorobliwym „wyścigu szczurów” jak ja to nazywam, musimy nauczyć się odpoczywać.
Zadasz sobie pewnie pytanie dlaczego? Już mówię.

Realna sytuacja z przed kilku dni. Koleżanka ,którą znam kilka lat, rozstała się z spory czas temu z dotychczasowym partnerem, jest szczęśliwa, ale ma pełne ręce roboty.Uczy się, pracuje do tego zaczęła się zdrowo odżywiać, odchudzać i chodzić na siłownie prawie codziennie.  I nagle pojawia się wpis na facebooku, że pora zwolnić. Jestem w szoku. Jak to ona? Do głowy przychodzą mi czarne myśli. Pewnie odbiło je to jakoś na zdrowiu, coś musiało się stać. Przecież sama z siebie by nie zwolniła.Czytam komentarze, wszyscy jej mówią, że w końcu na to pora, że nie można wiecznie żyć na najwyższych obrotach, sama też dorzuciłam swoje pięć groszy.

 I wiecie co? 

Tak w sumie to niewiele to dało. O ile w ogóle coś dało. Na następny dzień znów pojawił się  post o tym że leci na trening na siłownie.

 I to dało mi do myślenia.

Ja jako osoba z depresją często mam dni kiedy nie ruszam się z domu, a nawet z łóżka. Raz się w ten sposób regeneruję , raz tylko coraz bardziej rozleniwiam. Sytuacja z moją koleżanką, otworzyła mi oczy na pewną kwestie. Mianowicie.


NIE CHCE BRAĆ UDZIAŁU W TYM CAŁYM „WYŚCIGU SZCZURÓW”. Nie chce. Koniec kropka.

 Owszem mam swoje ambicje, plany i marzenia, ale nie będę ich spełniać kosztem własnego zdrowia czy innych  konsekwencji.  Nie powiem zdarzają się dni kiedy też z jednego miejsca biegiem pędzę do drugiego, ale zazwyczaj są to sporadyczne dni.   
Wiem, że na dłuższą metę nie wytrzymałabym tępa na najwyższych obrotach.
 Wolę spokojniej, ale dokładniej. Z jakimś planem chociażby tylko tym w głowie.  Nie mówię, że spontany są złe.
 Czasem warto zerwać swoje łańcuchy niewoli i zaszaleć.

Ale przede wszystkim warto nauczyć się odpoczywać.

 Nie ważne czy będzie to aktywny wypoczynek czy dzień spędzony na kanapie. Pamiętaj tylko jeśli czujesz, że zaczyna brakować Ci energii ,a Twój organizm zdecydowanie daje Ci oznaki tego, że pora zwolnić i jest przemęczony – przeznacz sobie jeden dzień na to aby po :
  1.  Porządnie się wyspać,
  2.  Najeść do syta bo często gdy jesteśmy w biegu nie patrzymy na to co jemu, albo jemu nie zdrowo.
  3.  Zrelaksuj się np. zrób sobie domowe spa, poczytaj książkę, idź na spacer albo spotkaj się z kimś z kim dawno się nie widziałaś/widziałeś.

Myślę, że na dziś to wszystko ode mnie.

A u Was jak to jest? Pędzicie w przysłowiowym „wyścigu szczurów” czy raczej odpuszczacie i stosujecie bardziej metodę slow life?  Z ciekawością czekam na Wasze komentarze.

Ściskam, Karola

środa, 18 listopada 2015

S jak życie SINGLA. Moja historia.

Gdyby rok temu ktoś, powiedział mi jak będzie wyglądało moje życie w chwili obecnej. Wyśmiałabym go – krótko mówiąc, oczywiście. Gdyby ktoś mi powiedział, że nagle mój jakże dramatyczny ale namiętny i pełen uczuć związek skończy się z dnia na dzień – uznałabym go za niespełna rozumu.  Lecz jednak gdyby TEN ktoś powiedział mi że pomimo rozstania będę żyć dalej i radzić sobie raz lepiej a raz gorzej – pomyślałabym, że z pewnością jest obłąkany. A jednak.

Od 23 lipca oficjalnie jestem sama. Nie powiem Wam jakie to super, hiper, mega zajefajne uczucie, bo sama jeszcze nie doszłam do tego etapu. Mogę Wam jednak powiedzieć, że pomimo dwóch miesięcy gdzie byłam pogrążona w totalnie koszmarnej depresji, a przy życiu trzymała mnie praca i rodzina – teraz jest lepiej.  Niedługo będzie 4 miesiąc jak jestem SINGIELKĄ i już udało mi się przyzwyczaić do tego, że w moim dwuosobowym łóżku śpię sama. Z resztą rozpycham się strasznie i duża ilość miejsca jest wskazana w moim wypadku.

Chciałabym powiedzieć Ci, tak właśnie Tobie, że nie da się zapomnieć z dnia na dzień. Co gorsze z miesiąca na miesiąc też nie da się zapomnieć. Tak w ogóle to myślę, że wcale nie da się zapomnieć. Jest pewien haczyk. Po prostu zaczynasz przyzwyczajać się do tego, że już nie myślisz my a ja, że nikt nie piszę Ci słodkich esemesów na dzień dobry i dobranoc, że zasypiasz w łóżku sama.

 Jednak nie dasz rady przyzwyczaić się ani wymazać wspomnień. I to one najczęściej sprawiają Ci ból. Zaczynasz wspominać wszystkie piękne chwilę, które były między Wami i nagle sama nie wiedząc kiedy (bo przecież masz nad tym kontrole jak sama twierdzisz ) wpadasz w pułapkę przygnębienia, która najczęściej kończy się jak na filmach z Bridget Jones czyli lody, popcorn i jakiś wyciskacz łez, co byś miała wymówkę jakby ktoś się zapytał czemu płaczesz oczywiście.

Chcę, żebyś wiedział/ wiedziała, że takie dni to wyjątki. 


Na co dzień będziesz po prostu z dnia na dzień coraz bardziej zapominać szczegóły z Waszego wspólnego życia. Zapach jego perfum, ciepło jego ciała, gdy Cię przytulał albo to w jaki sposób na Ciebie patrzył. Ja już nie pamiętam takich szczegółów.  Oczywiście dalej będą chwilę i momenty, gdy nagle podczas rozmowy z kimś innym przypomnisz sobie sytuacje z Waszego związku. Tylko od Ciebie zależy jak na to zareagujesz.

Ja już jakoś radzę sobie z takimi sytuacjami, nie powiem czasem jest ciężko, bo wracam do wspominania i wpadam w wyżej opisaną pułapkę przygnębienia.
Na całe szczęście zdarza się to coraz rzadziej.

Powoli kończąc ten wpis, chciałabym uświadomić Cię, że życie bez Niego/ bez Niej jest możliwe. Że dasz sobie radę, chociaż może w tej chwili w to nie wierzysz! Nie będzie łatwo, ale przejdziesz przez to i będziesz silniejsza/silniejszy.  Życie singla nie jest kolorowe, ale to wciąż życie. A życie ma się jedno i to tylko od Ciebie zależy jak długo będziesz podnosić się po rozstaniu. Możliwości wypełnienia sobie wolnego czasu jest mnóstwo, ale o tym może w następnym wpisie.

Ściskam, Karola.



środa, 11 listopada 2015

Listopad - czas na zmiany.

Tak na dobrą sprawę to sama nie wiem, kiedy zleciał mi cały październik i początek listopada. Co prawda było trochę zawirowań zdrowotnych, po których nie byłam w stanie ruszać się z łóżka, ale ten okres już na całe szczęście za mną.
Wiem, jak pisałam jeszcze jakiś czas temu, że postaram się dodawać wpisy przynajmniej dwa razy w tygodniu i jak sami widzicie ten pomysł kompletnie mi nie wypalił. Co prawda problem nie leży w tym, że nie mam pomysłu na wpisy bo mam całkiem ich sporo w tej swojej głowie. Problem jest z tym, że boję się iż nie będą one tak perfekcyjnie napisane jakbym chciała i nie będziecie chcieli ich czytać. Dlatego myślę, że zacznę robić szkice, i testować co mi najbardziej pasuje. Uwierzcie, pomysłów jest bardzo dużo.

Wracając do poprzedniego wpisu czyli listy Before I die, jeden punkt został zrealizowany, drugi jest już w trakcie i do końca roku też będzie zrealizowany, także bardzo mnie cieszy to, że za jakiś czas będę mogła skreślić dwa punkty z mojej listy.

Wczoraj miałam dzień zakupowy, właśnie względem punktu o urządzaniu mieszkania. Dziś mam dzień lenia. Przez to że w Warszawie panuje taka a nie inna pogoda, jestem nie do życia. Czy Wy też tak macie?


Listopad miesiącem zmian.

Tak jak już wiecie, nastąpił długo oczekiwany przeze mnie czas na urządzanie mieszkania co wiąże się dla mnie z bardzo dużą odpowiedzialnością finansową i nie tylko. Chciałabym, aby mieszkanie było w 100 % urządzone pode mnie. Żebym nie żałowała później zakupionych rzeczy, dlatego dziś poranek i połowę popołudnia spędziłam na oglądaniu i wybieraniu oświetlenia. Wczoraj udało mi się zakupić wszystkie podstawowe duperele związane z kuchnią pomijając szafki oczywiście. To wszystkie rzeczy typu talerze i garnki już czekają aż będzie je można poukładać w szafeczkach i zaprosić gości. 

Kolejnym punktem na mojej liście jest załatwienie w końcu badań do pracy. Może nie koniecznie do końca listopada bo to na pewno się nie uda, ale chciałabym już w grudniu iść na szkolenie, które jest ostatnie w tym roku i może udało by mi się zacząć pracować.

Myślę, że na uwagę zasługuję również nauka. Trochę brzydko mówiąc olałam ostatnio szkołę i naukę. Najwyższy czas to zmienić wziąć się w garść i zacząć intensywnie uczyć matematyki i całej reszty. Ciekawe czy uda mi się jeszcze przekonać panie w sekretariacie, żeby dały mi do wypełnienia deklarację maturalną.  No i czeka mnie jeszcze nadrabianie zaległości, ale tą sprawą zajmę się razem z B. 


Na dziś to wszystko z mojej strony. Idę zabrać się za szkice na kolejne wpisy dla Was :) 

Pozdrawiam, Karola